Ugrupowanie PO przyśpiesza prace nad ustawą w sprawie zapłodnienia pozaustrojowego. Chcą zdążyć przed zakończeniem kadencji prezydenckiej Bronisława Komorowskiego!
Prace nad rządowym projektem nabrały szybkiego tempa po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich. Kwestię in vitro sztabowcy Komorowskiego wykorzystali już w spocie wyborczym, wymierzonym przeciwko Andrzejowi Dudzie. Młodzieżówka PO przeprowadziła „happening”, w którym młodzi aktywiści zamknęli się w metalowych klatkach. Prezentowali przy tym kartki z napisami: „Za in vitro”, „Za to, że nie słucham Radia Maryja”.
Współczesna medycyna ma wystarczająco dużo argumentów przeciwko in-vitro, ale nie naukowcy, a politycy zadecydują ostatecznie o dalszych losach i kształcie ustawodawstwa regulującego kwestię in-vitro. Tymczasem parlamentarzyści mają bardzo małą wiedzę na tematy biologii i genetyki. Jednak będą przesądzać o sprawach niezwykłej wagi dotyczących zagadnień medycznych i genetycznych.
Genetyk prof. dr hab. Stanisław Cebrat, kierownik Zakładu Genomiki Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Wrocławskiego uważa, że jest wielkim absurdem sądzić, że in-vitro to metoda lecznicza „… leczeniem można by nazwać udrożnienie jajowodów kobiety – bo leczymy w ten sposób stan jej niepłodności (…) in-vitro to nie nauka, to wielki biznes.”
W przypadku in-vitro mamy do czynienia ze zwiększonym prawdopodobieństwem wystąpienia ciąż mnogich. W Szwecji, gdzie liczbę wszczepianych zarodków ograniczono do jednego, nie można uniknąć patologii związanej z niską masą urodzeniową dziecka oraz z wadami wrodzonymi. Są to przede wszystkim wady układu pokarmowego i wady serca – te wady występują kilkakrotnie częściej niż w przypadku dzieci poczętych w sposób naturalny.
Prof. dr hab. Janusz Gadzinowski, neonatolog, pediatra i ginekolog położnik nie może zaakceptować metody, która niesie tak dużą szkodliwość, a ponadto stanowi ogromną niewiadomą: „nie znamy dziś następstw genetycznych i epigenetycznych stosowania metody in-vitro. Już teraz wielu genetyków wskazuje, że powoduje ona uszkodzenia kodu genetycznego. I to jest przerażające, ponieważ negatywne następstwa tych zmian ujawnią się dopiero w drugiej i trzeciej generacji. A wtedy koszty leczenia będą ogromne.”
W Stanach Zjednoczonych ok. 17 procent noworodków leczonych na oddziałach intensywnej terapii pochodzi z metod wspomagania reprodukcji. W USA za leczenie negatywnych skutków in-vitro płacą firmy ubezpieczeniowe, a w Polsce spada to na barki nas wszystkich, jako podatników. Bogacą się jedynie ci, którzy wykonują te zabiegi.
Jak zaznaczył profesor Janusz Gadzinowski od kilku lat rozwija się metoda alternatywna, którą jest naprotechnologia. Jest to metoda bardziej skuteczniejsza: „Znamy wiele par, które nie uzyskały ciąży za pomocą in-vitro, a udało im się to uczynić dopiero dzięki napro”.
Trudności w upowszechnianiu naprotechnogolgii wynikają z faktu, że przemysł in-vitro potrafi skutecznie lobbować w obronie swoich interesów, bo gra idzie o wielkie pieniądze. Na Wyspach Brytyjskich czysty zysk z in-vitro to ok. 500 mln funtów rocznie.
Jak pokazują statystyki opublikowane w New England Journal Medicine, w Australii czy w Szwecji mimo udoskonalenia technologii in-vitro, mimo ograniczenia liczby implantowanych zarodków populacja ta jest nadal obciążona dużą liczbą wad wrodzonych.
Przykre jest to, że urzędujący prezydent tak jawnie popiera metodę, co do której jest bardzo wiele zastrzeżeń moralnych. Nie można instrumentalnie wykorzystywać zdrowia Polaków, zarówno tych, którzy zmagają się z niepłodnością, jak i tych, którzy przyjdą na świat po zapłodnieniu in vitro. Nauka wyraźnie pokazuje, że in vitro ma negatywny wpływ na zdrowie człowieka, na jego geny i na genom.
JB
Źródło: Nasz Dziennik, Gazeta Wrocławska, Przewodnik Katolicki